Hejka zyjemy. I chcemy nawet Colke zdobyc!
Zostawiamy czesc klamotow w Chivay, jedziemy na ¨lekko¨ (Ändaluzja¨ - linia autobusowa) do Cabanaconde. Teraz najwazniejsze jak trafic na szlak.Chcemy isc bez przewodnika, sami. Przygotowani na dwa dni ruszamy. Niestety za bardzo w lewo i mamy w plecy dwie godz schodzenia i wchodzenia (Dla tych, ktorzy chcieliby isc sami: trzeba sie trzymac kamiennego dna strumienia, ktory doprowadzi do szlaku, jak tez guwinek mulow. Zbyt w lewo jest zle i prosto ku rowninie jest zle).
By zejsc do dna do tzw. Oazy musimy pokonac ponad kilometr wysokosci. Poczatkowo energetycznie zaczynamy. Z nieba leje sie zar (to przez opoznienie), cale szczescie, ze jest troche wiatru. Rzeczka tam w dole sie wije (Colca). Widok: monumentalne potezne gory porosniete z lekka kaktusami. Widok ten towazyszy nam przez nastepne trzy godz. Noga za noga, stromizna okropna, wiatr podnoszacy pyl, kamienie osuwajace sie spod nog. Schodzimy, klac z lekka, zazipani, a rzeka i Oaza ciagle w dole, malutka i daleka. O la Boga! Wreszcie osiagnelismy basen z woda z Colki, tylko najgorsza mysl - jak jutro pokonac ta sciane w gore!!
Na dole spotykamy Polakow z Arequipy i Amerykanow z Parakas. Subcio wieczor i spanko w bambusowym (ha) bungalowie. Bungalow wprawdzie dziurawy, ale zabawny.
Hejka to juz z samego dna MJ