Cala noc lalo- poczatek mokrego sezonu. Dzis znow nieludzka pobudka przed 6-ta. Lapiemy jeden z pierwszych autobusow, by wjechac znow 400m w gore juz do Machu Picchu. Do zaginionego miasta trudno sie dostac. Jak oni (Inkowie) wymyslii i wynalezli to miejsce, to zadziwiajace. Machu Picchu polozone jest na samym piku gory, zagubionej wsrod gor. Juz wsrod ruin Machu Picchu musimy biegusiem przez ruiny dostac sie na przeciwna strone, by wpisac sie na wejscie na Huayna Picchu, bo tylko 400 osob moze tam wejsc jednego dnia.
Samo pierwsze wrazenie otaczajacych gor i Zaginionego Miasta jest nesamowite. Jakby byl tu obecny jakis spirit, i zagubione duchy ciagle wsrod gor sie plataly. Lazimy pare godzin z przewodnikiem. Duzo nam ciekawostek naopowiadal. Przed poludniem zaczynamy wspinaczke na Huayna Picchu. Ponad godzine po kamiennych inkowskich stopniach o roznrj szerokosci i wysokosci, czsem wiszacymi nad dzungla. Bohaterami jestesmy! Zdobylismy i warto bylo. Juz na samre gorze trzeba bylo sie przeciskac pomiedzy kamieniami , wejsc po drewnianej drabinie i juz bylismy na skalkach samego szczytu. Z gory piekny widok na Machu Pocchu. Zejscie mozolne, ale zawsze w dol.
Jeszcze w M P na kamieniu Inkow najpyszniejszy lunch - polskie kabanosy, preowianski pomidor i andyjska bulka.
Polubilam to miejsce. Teraz po poludniu ludzi nie ma juz, mozna wiec samemu powedowac po meandrach komnat i murow.
Stojac tu czlowiek sie zastanawia nad cywilizacja,przemijaniem, przetrwaniem.. a i zanikaniem. Ma sie wrazenie, ze moze gdzies w srodku gory, gdzies w dzungli Oni jeszcze sa.. moze gdzies...
W dol zeszlismy pieszo ignorujac autobus.